Pobyt w aszramie 2019 - relacja Agnieszki Dołengiewicz

 Zrzut ekranu 2020-02-23 o 10.24.32

Pobyt w aszramie Śri Sadguru Sabka Malik Mauli. 

Indie / Kokamthan, Indore 2019

 

POWITANIE

Z radością przekroczyłyśmy bramę aszramu. Natychmiast otoczyła nas aura Vishwatmaka i poczucie, że jesteśmy pod opieką Baby. Przede wszystkim chciałyśmy się z nim przywitać, więc bez specjalnego przygotowania ruszyłyśmy do kutiru. Przywitanie z Babą jest wydarzeniem duchowym i dużą radością. Jak zwykle siedział w medytacji, otoczony swoimi uczniami. Nasze wejście nie uszło jego uwadze. Powitał nas uśmiechem, po którym znać było, że cieszy się z naszego przybycia. Usiadłyśmy do medytacji i zaraz pojawił się ten szczególny stan, rodzaj całkowitego uspokojenia, wchłonięcia zmysłów i energii. Od razu zatrzymał się zewnętrzny ruch, wszelkie działanie przestało mieć sens i pojawiło się uczucie, że ten stan istnieje od zawsze…

Do rzeczywistości i realizmu pięciu zmysłów przywołał nas bhajan. Okazało się, że z powodu Divali całe rodziny przyjechały do Baby, by dokonać specjalnej pudży, oczyszczenia. Baba ze wszystkimi rozmawiał, pocieszał, dowcipkował. Wiele rzeczy obracał w żart, wszyscy się śmiali. Panowała radosna i ciepła atmosfera, zupełnie jak na Boże Narodzenie. Goście obdarowywali Babę, lądowały przed nim całe kosze łakoci, a on natychmiast rozdawał je dalej. Miło było siedzieć przed Nim i brać udział w pudżach, rozmowach, słuchać rodzinnych historii, obserwować gesty i sytuacje. Wszystko przerywały krótkie medytacje z akompaniamentem bhajanów. Wreszcie nadszedł czas na nasze powitanie z Babą. Dostałyśmy kosz owoców, Baba poprosił, abyśmy odpoczęły i wróciły później na medytację.

Obchody Divali trwały w aszramie jeszcze kilka dni, a Baba non stop siedział w dużym kutirze i wszystkich przyjmował, wszystkich widział, o wszystkich pamiętał. Powitań i spotkań nie było końca, od rana do wieczora. Dla nas był to też czas poznawania przybywających z całych Indii wyznawców Baby oraz witania się z jego bliskimi uczniami.

 

INDORE

Po trzech dniach pobytu w aszramie wyjechałyśmy wraz z grupą mieszkańców aszramu do Indore. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, jak i kiedy pojedziemy. Ostatecznie wszystko ułożyło się po naszej myśli i mogłyśmy polecieć samolotem. Lotnisko w Shirdi jest bardzo blisko, a bilet był zaskakująco tani. Przelot do Indore zajmuje niecałą godzinę, natomiast autobusem to cała noc jazdy.  Miałyśmy przylecieć prawie całą dobę przed Babadżim.

Długo czekałyśmy na samolot, potem długo czekałyśmy na wylot, jednak byłyśmy tak rozgadane i pełne wrażeń, że ledwo zauważyłyśmy opóźnienie. Lot trwał moment. A na lotnisku w Indore czekał na nas cały komitet powitalny. Eleganckimi autami, w towarzystwie przystojnych kierowców i serdecznego gospodarza ruszyłyśmy do miasta. Nie zadawałyśmy pytań, po prostu jechałyśmy. Po drodze zaproszono nas na pyszny obiad w dobrej restauracji. Następnie zabrano nas na lekcję tańca, a potem na siestę do pięknej willi gospodarza, który przez całą drogę śmiał się i zabawiał nas rozmową. Wieczorem był spacer i przyjęcie urodzinowe z pyszną kolacją i zabawą. Czułyśmy się, jak wśród starych, dobrych znajomych.

Następnego dnia rano, ubrane w nowiutkie, białe stroje ruszyłyśmy na powitanie Baby. Przyjechałyśmy do nowoczesnego hotelu, w którym przez trzy dni miały odbywać się programy z udziałem Baby. Przydzielono nam pokój i po zakwaterowaniu udałyśmy się na satsang.

Przybyło mnóstwo ludzi. Medytacja była hipnotyzująca i godziny mijały jak chwile. Baba siedział przed nami pogrążony w medytacji. Wieczorem kobiety ubrane w piękne, kolorowe sari zatańczyły taniec garba. Chwilami rytm przyspieszał i wtedy wirowały w zawrotnym tempie. Wywołały zachwyt widzów i salwy oklasków. Cały program trwał do późnego wieczoru, a potem wszystkich gości poczęstowano kolacją. Było około dwóch tysięcy ludzi. W trakcie kolacji do darshanu z Babą ustawiła się długa kolejka. Nam też udało się z nim spotkać, a on, widząc nas, bardzo się ucieszył. Jego oczy błyszczały i był pełen energii, którą przekazywał swoim gościom. Dostałyśmy od niego kosz pysznych owoców. 

Następny dzień rozpoczęłyśmy uczestnicząc w medytacji i satsangu. Potem ruszyłyśmy na zakupy do miasta. Indore leży w stanie Madhya Pradesh w centralnych Indiach. Nie widać tu białych turystów. Miasto bardzo się różni od innych indyjskich metropolii, bo jest wyjątkowo czyste i schludne. Zrobiło to na nas duże wrażenie. Mieszkańcy za każdym razem podkreślają, że ich miasto jest najczystsze w Indiach. Bardzo się tym chlubią. Poza tym Indore słynie też z wyśmienitego jedzenia. Na ulicach jest pełno straganów, restauracji i sklepików ze słodyczami. Próbowałyśmy różnych rzeczy i za każdym razem nawet prosta dosa okazywała się wyjątkowa. 

Po powrocie do hotelu ponownie uczestniczyłyśmy w satsangu, a wieczorem zachwycałyśmy się pięknymi tańcami.

Ostatniego dnia, podczas porannego satsangu zaczął padać deszcz, który momntalnie zmienił się w prawdziwą wichurę. Konstrukcja dachu zaczęła się chwiać, na ludzi spływała woda. Po godzinie zaczęło się robić niebezpiecznie. Na zmianę to zatapiałyśmy się w medytacji, to zerkałyśmy na strop. Baba nie otwierał oczu, wydawał się nieobecny, nieporuszony. Wiatr wzmagał się, a deszcz stał się ulewny. Zgromadzeni ludzie oglądali ten dziwny spektakl nie ruszając się z miejsc. Ekipa organizatorów wspomagana przez kilku mężczyzn działała z niezwykłą sprawnością. Patrzyłyśmy, jak z kocią zwinnością wdrapują się na dach i wylewają wodę. Narażali się na niebezpieczeństwo. Akrobatyczne zmagania z potężną, metalową konstrukcją budziły nasz podziw. Oczywiście nie było żadnych zabezpieczeń, za to wielu ochotników do podtrzymywania konstrukcji, na którą przez kolejne godziny zwalały się deszcz i wiatr. 

Satsang trwał bez przerwy, muzycy grali najbardziej żywiołowe bhajany. Baba nawet na chwilę nie przerwał medytacji. My jednak, trochę zmęczone tym chaosem, postanowiłyśmy wyjść. Ruszyłyśmy do miasta, ale nie potrafiłyśmy zdecydować, dokąd jechać. Nagle wszystko okazało się zamknięte, w remoncie i nie po drodze. Nie chciało nam się rozmawiać, nie mogłyśmy podjąć decyzji. Tylko dzięki uprzejmości ryksiarza znalazłyśmy jakąś restaurację. Nie miałyśmy ochoty szukać innego miejsca, zamówiłyśmy więc pizzę, byle szybko. Nie odzywając się do siebie, patrzyłyśmy w okno. Czułyśmy się ogłuszone. I nagle wszystko ustało. W jednej chwili wrócił spokój. Ta zmiana atmosfery była nagła i wyraźnie wyczuwalna, mimo że deszcz nadal padał. Wjechała pyszna pizza, na naszych buziach pojawił się uśmiech, raptem odnalazłyśmy wspólne tematy i porozumienie. Potem było już tylko lepiej. Po pysznym posiłku – pierwszy raz jadłam w Indiach pizzę, gdyby nie ta historia, nie przyszłoby mi do głowy ją zamawiać – dostałyśmy gorące, czekoladowe ciastko, świeżutkie i pachnące. Sprawnie wróciłyśmy do hotelu. Okazało się, że satsang zakończył się w pięknej atmosferze. Baba podziękował wszystkim ochotnikom pomagającym w opanowywaniu sytuacji spowodowanej ulewnym deszczem. Wszyscy dziękowali Babie za obecność i cieszyli się ze spokojnego i radosnego zakończenia. Odniosłyśmy wrażenie, że to zakończenie satsangu, gdy wszystko już się wyciszyło i uspokoiło, zadziałało też i na nas, pomimo że byłyśmy gdzie indziej. Było to wyraźne i wspólne odczucie, nie dało się zlekceważyć tej myśli.

Kiedy wróciłyśmy do hotelu, okazało się, że czas już wyjeżdżać. Wszyscy szykowali się do powrotu. Znowu nie wiedziałyśmy, co z nami będzie. Szybko się jednak okazało, że mamy wracać autobusem. Ale autobusów było dużo i każdy jechał do innego miasta. Wszystko zadziałało jednak bardzo sprawnie. W odpowiednim czasie znalazłyśmy się w odpowiednim miejscu. Nagle pojawił się przed nami Babadżi. Idąc krok w krok za nim widziałyśmy, jak reaguje żegnający go tłum ludzi. Wiwatowali na jego cześć. W tym wirze dotarłyśmy do autobusu, obie w świetnych nastrojach.

W trakcie podróży Baba, jadący osobnym samochodem, odwiedzał swoich wyznawców w ich domach, sklepach, miejscach pracy. Za każdym razem towarzyszył mu tłum ludzi i  pasażerowie autobusu. Wychylone niemal do pasa, wisząc za oknem, miałyśmy świetną zabawę.

W nocy, daleko za miastem, Baba przesiadł się do autobusu i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się uspokoiło. Od razu zapadłyśmy w krzepiący sen, co w takich okolicznościach wcale nie jest łatwe. Zbudziłyśmy się rano pod aszramem. 

W tym dniu wszystko ze mnie opadło – lęki, obawy, chęć kontrolowania i niepewność. W miejsce wewnętrznego zacisku pojawiło się kojące uczucie, wytęskniony, prawdziwy luz. Puściło poczucie braku, a pojawiła się pewność, że wszystko będzie dane. Zero poczucia troski o byt, stan pełen radości, beztroski i szczęścia. Wrócił spokój ducha i chęć cieszenia się życiem w jego najdrobniejszych przejawach. Medytacja w obecności Baby bardzo do niego zbliża. I zapewne dzięki temu pojawia się szczególne, prawdziwe doznanie, że nic od ciebie nie musi zależeć. Wystarczy zaufać, praktykować i poddać się wyższemu prowadzeniu.