Relacja z podróży do Indii, luty 2023

Zrzut ekranu 2023-04-15 o 11.17.28

 

Indie, Indie i po Indiach… Zakończyła się nasza zimowa wyprawa do Indii. Było wspaniale - gorąco, radośnie i ciekawie. Niespodziewane sytuacje w Indiach to codzienność, przygoda goni przygodę. Zebrało się nas razem osiemnaście osób, wspaniała grupa, nic nie słodzę, tak naprawdę było. Wyrozumiałość, lekkość bytu, uśmiech, wsparcie, zaufanie, szacunek, wspólnie spędzony czas – to wszystko sprawiło, że ta wyprawa miała wyjątkowy charakter. Grupa nieznanych sobie osób spotkała się w całkowicie nowej sytuacji, mając przed sobą nieoczekiwane zdarzenia. 

A wszystko zaczęło się tak… 

Bardzo wcześnie rano wylądowaliśmy na pierwszym śniadaniu na street foodzie w Bombaju, w obskurnej małej kantynie, gdzie pierwszy poranny czaj wypijają kierowcy tuk tuków. Nikt z obsługi nie znał angielskiego i chyba po raz pierwszy w historii tej małej kantynki wpakowała się do niej duża grupa białych turystów, prosto z samolotu. Było tam zaledwie parę stolików, ale wcisnęliśmy się na małe ławeczki i zamówiliśmy samosy i pierwszy indyjski czaj. Był duży rozgardiasz, wszyscy chcieli płacić dużymi nominałami za śniadanie, które kosztowało grosze. Samosy, choć trochę spicy, wszystkim smakowały, a najlepiej pasował do tego oryginalny indyjski czaj. Brałam pod uwagę, że takie miejsce na pierwsze śniadanie może lekko szokować, ale już je sprawdziłam i wiedziałam, że jedzenie jest tu świeże, a czaj z imbirem i trawą cytrynową zaparzony z klasą. Grupa doceniła to zaskakujące przywitanie w Indiach i chyba z miejsca obdarzyła mnie zaufaniem. Potem wszystko działo się szybko: wzeszło słońce, świeciło prosto w twarz, zrobiło się gorąco. Wszyscy uczestnicy byli bardzo spragnieni ciepła i światła po szarej i męczącej zimie w Polsce. Po krótkim odpoczynku w hotelu poszliśmy na kawę i ku zaskoczeniu wszystkich znaleźliśmy się w modnej i drogiej knajpce, której klientela składa się z gwiazd Bollywood! Kawa była wyśmienita, humory dopisywały, a nasza liczna grupa wzbudzała duże zainteresowanie. Gwiazdy kina przechodziły między nami, ale grupa nie zorientowała się, że mijająca nas piękna hinduska dziewczyna to znana tancerka i celebrytka. Podniesieni na duchu blaskiem słońca i kawą wyszliśmy na plażę w dzielnicy Juhu. Było gorąco, robiliśmy zdjęcia, chyba jeszcze nie wierząc w to, że jest lato i że o piasek rozbijają się fale. Plaża była czysta, chłopcy grali w piłkę, zakochane pary siedziały nad wodą. W tle widać było wielkie, nowoczesne wieżowce Bombaju…

Hare Rama Hare Kryszna! Tak wszyscy się pozdrawiają w naszym hotelu-aszramie. Wszystko tu cieszy oko, głównie liczne wizerunki Pana Kryszny, który spogląda na nas troskliwym okiem z malowideł. Słychać nieustające recytacje maha mantry, a przy łóżkach, na nocnym stoliku, obok poduszki, leży opasły tom Bhagawadgity. Podobno księga, która w czasie snu leży blisko poduszki, wpływa na nas i na nasze sny. Wieczorem bierzemy udział w ekstatycznej ceremonii aarti na cześć Pana Kryszny i Parvatti. Komnata świątyni jest wypełniona ludźmi, którzy z uniesieniem śpiewają, tańczą i radośnie klaszczą. Energia rośnie. Widać, jak ich taniec pomaga w rozładowaniu napięć i stresu, wzbudza radość i chęć cieszenia się życiem. My mamy miejsce vipowskie: stoimy na galerii tuż nad tłumem. Zaprosił nas tu mnich Natai Hari, a to, co widzimy, zapiera dech w piersiach. Patrzymy jak oni, hindusi, potrafią się cieszyć i wyrażać radość. Grupa jest oszołomiona, udzielają się nam pozytywne emocje, podrygujemy, klaszczemy, tańczymy. Widok i sytuacja, w której nagle się znaleźliśmy, były nieplanowane, całkiem spontaniczne, jak wiele zdarzeń w Indiach. Takie oto powitanie zgotował nam Pan Kryszna, wprawił nas w doskonałe nastroje i podniósł wibracje na całą podróż.

Ten dzień jakby nie chciał się skończyć, zdarzenia następowały jedne po drugich, zwiedzaliśmy, spotykaliśmy ludzi, rozmawialiśmy. Już wtedy okazało się, że grupa współpracuje, wszyscy zachowują się tak, jakby się już wcześniej znali. 

Kiedy następnego dnia wieczorem wyruszyliśmy pociągiem z Bombaju na południe Indii, wszyscy czuli się jak w latającym cyrku Monthy Pythona, ale wszystkim się to podobało, nikt nie protestował i spokojnie czekał, jak ta przygoda się rozwinie. Przez 12 godzin jechaliśmy nocnym pociągiem na południe, do stanu Karnathaka, do miasta Gokarna, w wagonie o podwyższonym standardzie, z wygodnymi miejscami leżącymi. W Gokarnie mieliśmy spędzić tydzień wypoczywając na plaży, praktykując jogę i poznając się nawzajem. Ale zanim to nastąpiło leżeliśmy na półkach w przedziale sypialnym, w wagonie A1 z klimatyzacją, a wokół nas rodziny, biznesmeni w drodze na delegacje, studenci i inni podróżni. Nie trzeba było długo czekać na to, by impreza się rozkręciła. Indusi są bardzo bezpośredni i ciekawi białych turystów, od razu zagadują, częstują smakołykami i pytają o Polskę. Wkrótce siedzieliśmy stłoczeni i opowiadaliśmy sobie różne historie, smakując indyjskich słodkości, rozumiejąc się czasami mniej a czasami bardziej. Każda podróż indyjskim pociągiem to przygoda sama w sobie.

W środku nocy wyładowaliśmy się z bagażami się na peron i wtaszczyliśmy do rozklekotanego autobusu, w którym zaspany kierowca ubrany jedynie w dothi, przepaskę na biodrach, właśnie się budził i nie sprawiał jeszcze wrażenia całkiem przytomnego. Znowu się upchaliśmy i potelepaliśmy się w środku nocy przed siebie, do miejsca, które znałam tylko ja. Wiedziałam, że jest bajecznie piękne i wiedziałam, że wszyscy je polubią. Na razie jednak w oczach naszych uczestników widziałam wiele niewypowiedzianych pytań. Z ufnością dawali się wieźć w czarną, nieprzeniknioną noc. Bus chwiał się po wyboistej drodze, klekotał, silnik warczał, a do naszych oczu, ust i nosów wbijał się niemiłosierny kurz.

Poranek przywitał nas pięknym słońcem. Hotel okazał się wspaniały a, Sudhir, jego gospodarz, przemiłym człowiekiem. Pokoje były czyste, pościel biała, a w łazienkach ciepła woda! Dookoła bungalowów piękne palmy, soczysta roślinność, kolorowe kwiaty – pełna egzotyka. Mamy widok na plażę i morze, słyszymy szum fal, panowie w barze uwijają się szykując śniadanie. Do wyboru mamy wersję angielską, francuską, włoską i indyjską, do tego słodycze, świeże soki i owoce. To dopiero drugi dzień naszej wycieczki i wciąż trudno ochłonąć od wrażeń, bo dzieje się dużo i szybko. Leżeć na leżakach, opalać się, kąpać, odpoczywać, tego potrzebujemy wszyscy, tego pragną nasze ciała i zmysły. Cieszymy się tym, co się dzieje i co nas otacza. Siadamy do śniadania, częstujemy zamówionymi daniami, wszystko smakuje, humory dopisują. Być może zmęczenie podróżą daje się we znaki, ale górę bierze dobry nastrój, śmiejemy się i powoli wtapiamy w indyjską przygodę. Na razie cyrk Monty Pythona przestaje się kręcić i spokojnie chłoniemy nowe doznania, zapachy, smaki i widoki. Biegniemy do morza, Piotr robi piękne zdjęcia. Nasze twarze na tych zdjęciach są tak radosne, że nie ma wątpliwości – wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno.

O pobycie w Gokarnie możnaby napisać bardzo dużo. Praktykujemy tu jogę, śpiewamy mantry, medytujemy, pływamy, chodzimy na ajurwedyjskie masaże, jemy dużo, smacznie i zdrowo. Zachwycamy się słońcem, klimatem, miejscem i… sobą nawzajem. Zachwyt to dobre słowo, bo jak inaczej nazwać sytuację, w której wszyscy spożywają każdy posiłek razem, nie może nikogo zabraknąć, jedzenie to celebracja i radość. Grupa działa wspólnie, jak jeden organizm, rozmowy trwają bez końca, wszystko ma swój rytm i energię. Uprzejmość, jaką się wzajemnie obdarzamy, jest naprawdę zdumiewająca. Gokarna jest bardzo ważnym energetycznym punktem na mapie Indii, tutaj znajduje się jeden z dwunastu lingamów, które Hindusi obdarzają wyjątkowym kultem. Niemal bez przerwy, przez cały rok, miasto jest odwiedzane przez pielgrzymów. To święte miejsce. Czy właśnie to miejsce sprawia, że emocje i uczucia rosną i rozkwitają? Kto przeżył takie chwile ten wie, że wszystko jest możliwe. 

W Gokarnie spędzamy tydzień. Jest coraz weselej, wieczorami tańczymy i świetnie się  bawimy, praktykujemy jogę, kąpiemy w słońcu i wzajemnych relacjach. Jesteśmy jak dzieci i mam wrażenie, że wszystkim wokół udziela się nasza radość.  

Po tygodniu opuszczamy Gokarnę. Jedziemy na stację kolejową, gdzie w promieniach zachodzącego słońca i w znakomitych humorach oczekujemy na opóźniony pociąg do Bombaju.

Zakupy w Bombaju to szaleństwo, jest kolorowo, tłoczno, zgiełk, stragany i nie wiadomo co. Dziewczyny nie mogą się oprzeć kolorowym szalom, wzorzystym szarawarom, koralikom, kolczykom i fatałaszkom. Wyglądamy inaczej, jesteśmy już opaleni i wypoczęci. Do hotelu wpadamy tylko po to, by zostawić torbę z zakupami i zaraz biec po następne. Zwiedzamy, czujemy się bezpiecznie, swojsko. Wszyscy dobrze się poznali i wiedzą, że mogą na siebie liczyć, wszystko się układa, Bombaj otwiera przed nami swoje szerokie drzwi, w które wpadliśmy i kręcimy się w nim jak w wielkim tyglu kolorów i śmieci, piękna i brudu, spalin i słońca, huku miasta i śpiewu mantr. Jesteśmy oszołomieni, zmęczeni, zadowoleni, po prostu szczęśliwi. Czas mija szybko, niepostrzeżenie. Zmęczeni tym potężnym miastem, nazajutrz uciekamy, by znaleźć wytchnienie w aszramie milczącego mistrza medytacji, Śri Sadguru Atma Malik Mauli. 

Aszram to moje ukochane miejsce, mój drugi dom. To miejsce sprawiło, że tak bardzo związałam się z Indiami. Mieszka tu mój guru, jogin i duchowy przewodnik. Od dwudziestu lat przyjeżdżam do niego, by uczyć się medytacji. Nie wyobrażam sobie życia bez niego i bez Indii. 

W aszramie mieszkamy w bardzo prostych warunkach, twarde łóżka i zimna woda. Do tego tumany kurzu, bo akuratnie trwają prace budowlane. A przecież jest to miejsce do praktyki duchowej, do medytacji. Jak medytować w tym wszędobylskim kurzu i nieustającym huku, no jak? Pytania o medytację przewijają się cały czas: co robić, jak tu usiąść i medytować, kiedy w głowie taki chaos? Nie wiem, co o tym myśleć, a przecież trzeba nie myśleć, jak to zrobić? Wszystko mi przeszkadza, hałas, niepokój i tak niewygodnie się siedzi na ziemi, bez odpowiednich poduszek.

Tak, aszram Atma Malik Mauli to miejsce o różnych obliczach. Aby poczuć jego energię, trzeba usiąść do medytacji. A w niej spotkać się z Babajim, zaufać mu i medytować, choćby nie wiadomo co. Medytacja przychodzi sama, nagle, niespodziewanie wydarza się moment, w którym przestajemy dostrzegać niewygodę, hałas, a myśli nie są już tak uporczywe i męczące. Odpuszczamy, uciszamy się, zaczynamy koncentrować się na tym, o czym uczy Baba – na wnętrzu, sercu i duszy. Zadajemy sobie fundamentalne pytania, tak potrzebne dla duchowego rozwoju. Nie ma nic ważniejszego w życiu, jak uznanie, że jesteśmy kosmiczną energią, duszą a nie tylko ciałem, głową i ego. Mam wrażenie, że cała ta nasza wyprawa to nieustająca podróż ku świadomości, że synchronizacja z energią serca, uwolnienie się od schematów, zaufanie wyższej świadomości i drugiemu człowiekowi, życzliwość i szczerość oraz szacunek dla siebie i innych sprawiły, że przeżyliśmy coś wyjątkowego, co zostanie z nami na całe życie jako wspomnienie nie tylko kolorowych Indii, ludzkiej życzliwości i barwnej przygody, ale głównie naszego oddania się sobie wzajemnie, wejścia w tę przestrzeń, gdzie serce podpowiada, jak się zachować, a rozum czeka i wybiera właściwie.

Atma Malik, pozdrowienie duszy, tak żegna nas Permanand Maharaj, mój przyjaciel i uczeń Babajiego. Daje nam wykład o tym, jak ważna jest medytacja, jak bardzo rozświetla ona naszą wewnętrzną przestrzeń, integrując z tym, co w nas prawdziwe i transcendentne. Mówi o tym, że wiedza o medytacji przekazywana w aszramie to wyższe studia na ten temat. To, co wiemy o skupianiu się na oddechu, utrzymywaniu właściwej pozycji i sposobach wyciszania umysłu, to tylko przedszkolna wiedza. W aszramie, u boku Babajiego, medytacja wyzwala bardzo głębokie procesy transformujące ludzkie dusze i umysły, prowadzi do całkowitego uwolnienia się od karmy i cierpienia, sięga do najwyższego stopnia jogicznej podróży, jaką jest zatopienie się w samadhi, nirwanie czy oświeceniu. Babaji jest tego żywym przykładem.

Wykład Permananda Maharaja jest jak klamra spinająca nasz pobyt w Indiach. Na przywitanie dostaliśmy od Pana Kryszny ochronną mantrę i dużo dobrej energii na całą podróż, a na zakończenie przesłanie, które – mam nadzieję – zapadnie nam w pamięć i sprawi, że potrzeba codziennej medytacji stanie się niezbędnym elementem naszego życia.

Om shanti shanti shanti.

Agnieszka Dołengiewicz

Przewodniczka i organizatorka wyjazdu do Indii w lutym 2023.